Gdy pierwsi autorzy-amatorzy postanowi spróbować swoich sił w publikacjach na portalach należących do gazet, nikt za bardzo z redakcji nie przykładał do tego uwagi. Początkowo dziennikarze obywatelscy ograniczali się głównie do informowania etatowych dziennikarzy o danym problemie prosząc ich o interwencję. W pewnym momencie zauważyli, że to zaczęło przynosić rezultat, ale też i nie wszystkimi tematami interesowali się dziennikarze. W końcu zaczęli sami publikować proste informacje i fotogalerie. Dotyczyły one problemów, które ich otaczały. Dziennikarze etatowi dostali kolejne źródło informacji, dzięki któremu mogli przygotować o jeden artykuł więcej, za który dostaną pieniądze. Najczęściej wyglądało to w ten sposób, że redaktor brał tekst dziennikarza obywatelskiego jako wypowiedź do swojego artykułu i ilustrował materiał jego zdjęciami (o ile się jakościowo nadawały).
Z czasem jednak, amatorzy przestali wyłącznie informować, a zaczęli także pisać. Etatowi dziennikarze zarzucali im, że materiały są omówieniem, a czasem wręcz wierną kopią ich tekstów. Pojawiały się także opinie, że obywatelscy są pasożytami, a ich słabej jakości autorskie teksty nie powinny znaleźć miejsca na publikację. Hubert Głos, który zaczynał jako dziennikarz obywatelski z Lublina, a teraz prowadzi własny portal komentuje:
Duża część osób nie rozumie naszej misji, jaką jest chęć zmiany naszego otoczenia na lepsze. Często czytamy różne niemiłe komentarze, w których za to, że opisaliśmy np. że ktoś złamał drzewo, to ktoś przyrównał nas do dawnych służb bezpieczeństwa. Internet jest przesiąknięty osobami, które mają kompleksy i chcą się wyładować na osobach, które robią więcej niż reszta. Nie możemy się tym zrażać, tylko nadal robić swoje
Okazało się jednak, że amatorzy nie zrazili się dosadnymi komentarzami, a ich doświadczenie rosło coraz bardziej i zaczęli próbować swoich sił w bardziej rozbudowanych formach. Zamieszczali coraz to lepsze artykuły, zdjęcia, a nawet filmy. Teksty często konsultowane są z redakcjami, a także z innymi dziennikarzami obywatelskimi, którzy stworzyli sobie kategorie tematyczne, którymi się zajmują. Zdarzają się sytuacje, w których amatorzy rozmawiają z rzecznikami instytucji, czy znajdują bohaterów swoich tekstów, tak jak normalny dziennikarz. Redakcje się cieszą, bowiem przy takich materiałach nie muszą spędzać aż tak wiele czasu przy przygotowywaniu artykułów do publikacji. Zaczynają coraz bardziej ufać dziennikarzom obywatelskim i zamiast dziennikarzy, to właśnie amatorów wysyłają na bieżące tematy, jak wypadki, pożary, konferencje, wystawy. Dla amatorów dodatkową zachętą jest publikacja tego typu relacji w gazetach. Należy podkreślić, że nie dostają za to żadnych honorariów.
Mimo, że wciąż zdarzają się bardzo słabe jakościowo teksty, to tych lepszych jest coraz więcej. Natomiast, dziennikarze etatowi wciąż mają pretensje do amatorów. Jeden z dziennikarzy, który pracuje w zawodzie niemal od 20 lat, w rozmowie ze mną przyznał, że powód jest prosty – obawa o własną pracę. Jeżeli redakcja zaczyna powierzać obowiązki etatowych pracowników, pasjonatom, którzy chcą się wykazać i nie chcą za to pieniędzy, to w pewnym momencie managerowie mogą uznać to, za dobry model biznesowy. W końcu po co mają płacić za coś, co mogą mieć za darmo? Zwłaszcza, że korporacje patrzą na ceny akcji, a nie, co i w jaki sposób robi dana redakcja. Co o zarzutach sądzą sami dziennikarze obywatelscy? Dr Leszek Mikrut, wykładowca UMCS oraz dziennikarz obywatelski zauważa:
Dziennikarze obywatelscy przesuwają się po równoległych liniach z dziennikarzami i oni mogą czuć się spokojni. Czasami zdarza się, że ktoś napisze komentarz, że zawodowy dziennikarz mógłby się czegoś nauczyć od amatora, ale to głównie po to, aby pochwalić wysiłek amatora. Każdy z nas ma swój styl, ja piszę w zupełnie innym nurcie, to co chce i niesie to charakter autorski. Publikacje dziennikarzy są bardziej suche, treściwie, profesjonalne, ale nie ma w nich duszy. Jak czytelnik chce przeczytać z duszą i sercem, to przechodzi do naszych tekstów. Potrzebne są jedne i drugie materiały.
Zdania Leszka Mikruta nie podziela inny z dziennikarzy obywatelskich – Hubert Głos, który twierdzi:
Należy rozpatrywać to w dwóch aspektach. Pierwsze, to jeden rodzaj dziennikarstwa czerpie z drugiego, dzięki czemu następuje szybka wymiana informacji i autorzy mogą się wzajemnie uzupełniać o szczegóły, których zabrakło w innych. Często redakcje nie mają tylu osób, aby mogły pojawić się na wszystkich wydarzeniach, wtedy korzystając z usług obywatelskich. Z drugiej strony, dziennikarze obywatelscy są zagrożeniem dla etatowych, ponieważ Ci drudzy muszą być dobrze przygotowani do zawodu – znać się na prawie, potrafić pisać, a od amatora się nie wymaga takich rzeczy. Wystarczy, że ma zdolność obserwacji i potrafi napisać. Nie zawsze lekarz, który kończy studia i idzie pracować do szpitala, jest lekarzem z powołania. Podobnie jest w dziennikarstwie – dla niektórych to tylko praca, dla dziennikarzy obywatelskich to pasja i hobby. Tutaj wartość materiału rośnie, bo obywatelski się przyłoży, a profesjonaliście się nie chce. Jeżeli ktoś jest lepszy od innej osoby, to dlaczego nie miałby z taką pracować, albo zamiast niej?
Doświadczeni wydawcy niechętnie mówią o współpracy z dziennikarzami obywatelskimi. Uważają, że amatorzy działają tylko do momentu, do którego starczy im ambicji. Gdy nauczą się dobrze wykonywać to, co robią, to przyjdą do redakcji i upomną się albo o pieniądze, albo o etat. Nikt bezinteresownie i systematycznie nie będzie wykonywał polecenia kierownictw redakcji. A w nich ciągle zwalnia się etaty, a nie zatrudnia nowe osoby. Roman Kubiak, doświadczony dziennikarz i wydawca, a także redaktor naczelny wszystkich gazet i portali MM Moje Miasto w Polsce uważa:
Dziennikarstwo obywatelskie nie jest zagrożeniem dla dziennikarza profesjonalnego. Czy dziennikarz obywatelski obsłuży codziennie 6-7 wydarzeń, do których trzeba dojechać, które trzeba błyskawicznie opisać – nawet w sobotę po południu i w niedzielę o świcie? Taki dziennikarz-amator robi tylko to, co chce – czyli zbyt mało jak na wymogi portalu czy gazety. To przykre, że amatorzy współpracujący z redakcją stali się straszakiem wydawców (właścicieli mediów) na dziennikarzy i fotoreporterów etatowych. Jeśli się nie zgodzisz na niższe zarobki, to zastąpimy cię dziennikarzem obywatelskim ! – słyszą „etatowcy”. Albo: „Po co nam drogie fotografie, skoro możemy mieć darmowe i wcale nie gorsze od obywatelskiego?
W województwie Lubelskim dziennikarstwo obywatelskie stoi na bardzo wysokim poziomie, stąd obawy etatowych autorów są coraz większe. Jak wygląda sytuacja w innych regionach w Polsce? Tomasz Wróblewski, który od wielu lat kieruje pracą redaktorów portali należących do Nowej Trybuny Opolskiej (Pro-Media) tłumaczy:
Portale bardzo chętnie i coraz chętniej będą korzystały z materiałów dostarczanych właśnie przez dziennikarzy obywatelskich. Już teraz można zauważyć niepokojące zjawisko, gdy redakcje wolą wysłać na zdjęcia, czy prosty artykuł dziennikarza amatora, który nie czeka na pieniądze, a wystarczy mu uznanie redakcji i publikacja jego tekstu. Taki materiał to zabrane pieniądze fotoreporterowi i dziennikarzowi. Takie upraszczanie pracy przy powstawaniu newsa jest groźne, bo mogą ucierpieć na tym np. podgatunki dziennikarskie jak tradycyjne materiały śledcze. To oznacza z kolei, że może zaniknąć kontrola i patrzenie mediów na ręce władzy, instytucji itp. Już teraz w mediach jest mniej dziennikarstwa śledczego. Takich – trudnych tematów nie podejmie się obywatelski. Bo i mu się nie chce, a i nie ma też doświadczenia. Doświadczony dziennikarz mu nie pomoże, bo to dla niego zawodowe samobójstwo
Jacek Tomaszewski, były szef redakcji MM Silesia zauważa, że dziennikarze obywatelscy często zajmują się tematami, na które nie mają po prostu czasu dziennikarze zawodowi, ani także on. Przez to, jak dodaje i tak dany materiał do niego trafia, tylko napisany przez inną osobę. Mimo to, nie uważa, aby amatorzy zastąpili zawodowców.
Tak się nigdy nie stanie z prostej przyczyny. Obywatelscy po prostu nie mają takich możliwości, jakie mają dziennikarze w redakcjach. Nie wyobrażam sobie, aby amator opisywał aferę Water Gate, czy Rywina. Dla obywatelskich, to jest hobby, tzn. miło jest pójść za darmo na koncert, zrobić kilka zdjęć i napisać parę słów. Albo opisać problem z przystankiem na swojej dzielnicy, bo właśnie o takich rzeczach piszą nasi czytelnicy. Dziennikarze obywatelscy zajmują się sprawami wręcz mikrolokalnymi, które redaktor zatrudniony na etat pomija z wielu powodów
Jacek Tomaszewski docenia amatorów, za ich chęć do dzielenia się informacjami, czy gotowością do realizowania materiałów zleconych przez redakcję. Wojciech Kozak, były szef redakcji MM Trójmiasto, która swoim zasięgiem obejmuje Gdańsk, Sopot oraz Gdynię zauważa, że dziennikarstwo obywatelskiego jest takim samym zagrożeniem dla tradycyjnych gazet i mediów, tak jak Internet jest zagrożeniem dla prasy.
Popularność dziennikarstwa obywatelskiego, a konkretnie, dziennikarstwa darmowego powoduje, że wydawcy są przekonani, że informację można dziś zdobyć minimalnym/darmowym kosztem. Wystarczy wejść na stronę główną największych polskich portali internetowych i przeczytać po kilka artykułów, żeby przekonać się, że z dziennikarstwem najwyższych lotów ma to niewiele wspólnego. Nie krytykuję dziennikarstwa obywatelskiego jako takiego. Bo ono jest naturalną konsekwencją rozwoju nowych mediów, jednak dziennikarzy obywatelskimi w 99 proc. nie jesteśmy w stanie zastąpić dobrze przygotowanymi do pracy dziennikarzami zawodowymi. Także dziennikarstwo obywatelskie jest zagrożeniem dla „starych wyjadaczy”, ale mam nadzieję, że nigdy ich nie zastąpi.