Marysia i Basia znają się od wielu lat. Mimo, że żadna z nich nie pochodzi z rodziny o tradycjach cukierniczych, to wspólnie odkryły nową pasję – miłość do czekolady i do robienia nietypowych pralinek. Powstało już kilkadziesiąt różnych smaków. Kobiety wręczają swoje wyroby przypadkowym ludziom. W ten sposób o duecie MeryBarbery Chocolate zrobiło się głośno w sieci.
Marysia Kotowska to miłośniczka orientalnych podróży, od Wietnamu przez Indonezję po Mongolię. Kocha koty, tabasco i tuńczyka. Jest także brunetką, która obkleja całe mieszkanie zdjęciami, plakatami i kolorowymi wycinkami z magazynów. Wkrótce zostanie mamą. Basia Dzierzgowska to dociekliwa dziennikarka, blondynka, która kocha psy, pomidory i jest tak samo rozważna jak i romantyczna. Marysia i Basia poznały się podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Nie wiedziały wtedy, że studia na kierunku profilaktyka społeczna i resocjalizacja w rezultacie doprowadzą je do czekolady. – Spędzałyśmy razem wiele godzin przygotowując eseje, raporty, prezentacje czy ucząc się do kolokwium. Nie obyło się oczywiście bez damskich rozmów, planowania, marzeń, wspólnego gotowania i eksperymentowania w kuchni. Zawsze chciałyśmy stworzyć coś własnego, wyjątkowego, żyć pasją i inspirować innych do odkrywania i kreowania nietypowych smaków. Wybór czekolady jako motywu przewodniego naszej kuchni był prosty – przecież wszystko, czego potrzebujemy do szczęścia to miłość i odrobina czekolady – wspomina Marysia Kotowska. Pomógł też trochę sen, który jednej nocy nawiedził Basię – to właśnie zaraz po przebudzeniu zadzwoniła do Marysi i jeszcze tego samego dnia rozpoczęły swoją czekoladową przygodę.
Słodka wiosna
Praca nad wcieleniem w życie pomysłu ruszyła jeszcze w kwietniu ubiegłego roku. – To był impuls – wtrąca Basia Dzierzgowska. – Wówczas niczego jeszcze nie wiedziałyśmy o czekoladzie, oprócz tego, że ją kochamy. Spotkania w ukochanej knajpce, kartka, długopis i porządny zastrzyk euforii z adrenaliną w jednym. Tak wyglądały same początki – dodaje Basia.
Każde takie spotkanie przynosiło dziesiątki nowych pomysłów, bardziej lub mniej realnych, ale wszystkie pobudzały do działania. Po wielu miesiącach prób i błędów kobiety stworzyły gamę niecodziennych smaków ręcznie robionych pralinek. – Nasze próby często kończyły się łzami. Nie było łatwo, a najdłużej myślałyśmy nad naszą nazwą. Miałyśmy mnóstwo pomysłów m.in. Lick&Eat, Chocolate Crime, Cho N9, ale żaden nie był tak genialny jak połączenie naszych imion. Tak powstało MeryBarbery Chocolate – wyjaśnia Marysia.
Czekolada płynie w żyłach
Basia i Marysia nie pochodzą z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach cukierniczych. Nie znają sekretów starych receptur, a ich dziadkowie nie pracowali w znanych fabrykach słodyczy. Skąd więc wzięło się zamiłowanie oraz niezbędna wiedza potrzebna do tworzenia własnych słodyczy? – Naszą siłą jest paradoksalnie niewiedza w połączeniu z determinacją. Same odkrywamy czekoladowe prawa, same kształtujemy ostateczny smak pralinek. Nie ma u nas taśmowej produkcji, nadzienia są każdorazowo testowane przed wypełnieniem czekoladowej foremki. Smak zawsze musi być idealny – mówi Marysia Kotowska.
Czekolada z pieprzem
Kobiety lubią eksperymentować w kuchni, także ze słodyczami. Na bieżąco wymyślają nowe smaki pralinek. Te, które już są dostępne, nie znajdziemy w tradycyjnej, sklepowej bombonierce. – Na liście naszych hitów smakowych są pralinki w takich połączeniach jak: świeżą bazylia z limonką, palony karmel z 18-letnią whisky, świeży rozmaryn, domowej roboty sernik i inne ciasta, które zamykamy w czekoladowej skorupce, świeże mango z kolendrą, ananas z grubo mielonym pieprzem, tytoń Black Cavendish, zielona herbata jaśminowa, czarna herbata z płatkami peonii, solona krówka, świeży imbir, mięta, herbata z czarną porzeczką i cynamonem, earl grey czy kwaśne jabłko ze świeżym ogórkiem – wymienia Basia. Paleta smaków MeryBarbery Chocolate cały czas się powiększa. Na cyklicznych spotkaniach kobiety starają się wypróbować chociaż jeden nowy smak. Jeżeli zda egzamin smaku, dołącza do rodziny czekoladek. – Pierwszymi „testerami” naszych pralinek i krytykami nowych smaków są nasi najbliżsi. Specjalną nazwę nadałyśmy pralinkom, które z różnych względów nie grzeszą urodą – mają pęknięty korpus, mniej błyszczą lub np. uległy mechanicznemu uszkodzeniu w czasie wybijania. Są to tzw. chorutkie czekoladki, z których nasze rodziny i znajomi cieszą się najbardziej – żartuje Marysia. – Jednak wraz z rozwojem naszych czekoladowych umiejętności, chorutkich jest coraz mniej. Z kolei skrawki czekolady, które zostają po naszych kuchennych spotkaniach, znikają najszybciej – dodaje.
Do niedawna nie można było jeszcze kupić czekoladek Marysi i Basi. Kobiety zawsze robią więcej pralinek niż ich najbliżsi są w stanie zjeść. W ten sposób każda z nich ma przy sobie kilka małych opakowań z czekoladkami, które wręczają przypadkowo spotkanym osobom np. na basenie, imprezie czy w pracy. – Nigdy nie wiemy, kim jest nieznajoma osoba, którą częstujemy owocem naszej pracy. Takim właśnie zrządzeniem losu nasze pralinki trafiły w ręce i usta wyjątkowych osób, które znamy z pierwszych stron, nie tylko polskich gazet – mówi Basia. Nieznajomi bardzo chwalili wyroby kobiet. Szybko okazało się, że jedno opakowanie czekoladek to dla nich za mało. Wtedy też pojawił się pomysł, aby zarobić na swoim hobby. Aktualnie czekoladki oraz ganache kupują nie tylko internauci, ale nawet duże korporacje.
Jak hobby będzie rozwijało się w przyszłości oraz czy stanie się ich główną pracą, tego jeszcze nie wiadomo. – Na pewno w przyszłości chciałybyśmy nadal realizować nasze marzenia i wciąż powiększać asortyment. Myślimy o całych tabliczkach, smakowej czekoladzie na gorąco, a może nawet biżuterii czekoladowej. Kto wie, może w przyszłości otworzymy własną czekoladziarnię, w której częstowałybyśmy gości naszymi wyrobami i szampanem. To bardziej odległe marzenie, ale walkę o nie już podjęłyśmy, bo kto nie ryzykuje nie pije szampana – śmieje się Marysia Kotowska.
fot. NoLimitsFX
Invalid Displayed Gallery