Bitcoin to waluta obowiązująca w wirtualnym świecie. Początkowo wszyscy podchodzili do niej bardzo sceptycznie. Pod koniec ubiegłego roku jej cena wystrzeliła mocno w górę. Aktualnie wirtualnymi monetami możemy płacić za niektóre zakupy w sieci, doładować telefon czy kupić kawę. Za jednego Bitcoina (BTC) musimy obecnie zapłacić ponad 2.5 zł.
Od początku ubiegłego roku kurs BTC wzrósł o ponad 8 tys. procent. W ślad za popularnością tej waluty rośnie także liczba punktów, które akceptują ten rodzaj płatności. Za granicą w ten sposób można kupić porsche czy zapłacić za studia na uczelni. W Kanadzie powstał już pierwszy bankomat, który umożliwia wymianę wirtualnej waluty na prawdziwą.
Bitcoin nie ma jednak żadnego pokrycia np. kruszcach, jest wyłącznie wirtualną walutą. – Polega na tzw. wydobywaniu monet, którego trudność rośnie wraz ze zwiększeniem liczby uczestników podłączonych do sieci – wyjaśnia Michał Sadzak z Open Finance. Jak dodaje, całkowita podaż bitmonet została z góry ustalona na 21 mln (dotychczas powstało ich ok 12 mln), co znaczy, że niemożliwy jest tzw. dodruk pieniędzy na wzór polityki prowadzonej przez wiele banków centralnych. W tym przypadku nie ma również żadnego banku centralnego odpowiedzialnego za emisję pieniądza.
Waluta nie jest jednak jeszcze stabilna. Jej kursy mają duże wahania. Jednak w opinii sympatyków Bitcoina, jego wielką zaletą jest anonimowość. Pieniądze przelewane są pomiędzy użytkownikami sieci, którzy – w przeciwieństwie do banków, gdzie obok numeru rachunku należy podać dane personalne – identyfikują się wyłącznie ciągiem liter i cyfr. Stwarza to możliwość natychmiastowego przekazywania środków na całym świecie bez konieczności ujawniania choćby imienia i nazwiska. Anonimowość ta daje jednak pole do nadużyć, od handlu niedozwolonymi towarami po pranie pieniędzy.
– Do czasu kiedy Bitcoin będzie traktowany wyłącznie jak przedmiot spekulacji nie należy spodziewać się jego powszechnego użycia. A przedsiębiorcy, którzy zaczynają akceptować płatności bitmonetami robią to bardziej w celach reklamowych niż z konieczności dostosowania do wymagań garstki klientów i ich alternatywnej waluty – dodaje Michał Sadzak z Open Finance.
fot. Zach Copley/Flickr/CC BY-SA