ORZEL K17 – recenzja roweru elektrycznego (test, opinie)

Kategorie artykułu:

Opublikowany:

- Reklama - [adinserter block="1"]

Gdy usłyszałem o elektryku Orzeł K17, pomyślałem, że to kolejny rower z Chin, który niewiele mnie zaskoczy – ot, mocna konstrukcja, grube opony i duży akumulator. To już widzieliśmy wcześniej. Myliłem się jednak, bo już pierwsze kilometry w terenie pokazały, że K17 idzie w zupełnie inną stronę niż większość fatbike’ów z napędem na jedno lub dwa koła. Producent deklaruje dwa silniki o mocy 2 razy 1000 W, solidną, amortyzowaną ramę i wysoki komfort jazdy.

Od momentu wyjęcia z kartonu pokonałem na nim blisko 150 km i to w niemal każdych warunkach: po lasach, asfalcie, chodnikach z kostki brukowej, błocie, kamieniach, a nawet po świeżo zaoranym polu i torach kolejowych. Praktycznie zabrałem go wszędzie, gdzie tylko da się wjechać rowerem. W tej recenzji opowiem, jak przebiegł montaż Orzeł K17, co mnie w nim zachwyciło, co moim zdaniem wymagałoby dopracowania i oczywiście – jak wyglądał test w realnym użytkowaniu. Mam jednak mieszane uczucia po tym teście. Dlaczego? dowiecie się w dalszej części filmu.

Na wstępie dodam także, że rower do recenzji otrzymałem bezpośrednio od producenta. Dziękuję za wsparcie mojego kanału i bloga!

Montaż i pierwsze wrażenia

Pod względem montażu Orzeł K17 pozytywnie mnie zaskoczył. Choć większość rowerów elektrycznych przychodzi do użytkownika wstępnie złożona, ten model wypadł w moich oczach nawet lepiej niż wiele testowanych wcześniej e‑bike’ów. W pudełku jest już założony wyświetlacz, spięte przewody, przykręcony bagażnik i tylny błotnik. To są elementy, które musiałem dotąd samo montować za każdym razem. W tym przypadku musimy założyć jedynie kierownicę, przednie koło, pedały i gotowe.

- Advertisement -

Zastanawiałem się jedynie, dlaczego producent na czas transportu całkowicie spuścił powietrze z kół. Obawiałem się, że przy wadze roweru dochodzącej do 50 kilogramów, opona może się odkształcić.

Muszę nadmienić, że montaż przedniego błotnika wymaga nieco wyczucia. Nie ma tutaj specjalnych miejsc, w które możemy dokręcić wsporniki. Należy więc założyć specjalne obejmy z zestawu na widelec. Drobiazg, ale warto o tym pamiętać i cierpliwie korygować położenie, bo producent nie zaznaczył konkretnych miejsc do ustawienia tych obejm.

Ciekawie rozwiązano za to mocowanie przedniego koła. Zamiast podkładek i nakrętek z blokadą po obu stronach, mamy po prostu śrubę z obu stron, którą dokręca się tak, aby blokada wpasowała się w odpowiednie wycięcie. Szybko, prosto i raczej bez ryzyka, że coś nam się odkręci w trasie.

Po całkowitym złożeniu i napompowaniu kół rower wygląda masywnie – nie bez powodu, bo producent deklaruje wagę 48 kg. Widać dwa duże silniki, spory bagażnik, amortyzator ramy i dość spory widelec jak w jakimś motocrossie. Dodatkowo, w zestawie były podróżne sakwy na tylny bagażnik, co może przydać się podczas wycieczek. Pomieszczą sporo rzeczy.

Podczas testów do jednej z nich schowałem plecak z aparatem, dronem, kamerą sportową i akcesoriami, a do drugiej 2 butelki z wodą i plecak z gimbalem. Trzeba jednak starannie je zamocować, bo rama bagażnika jest pod kątem i czasem sakwa potrafi się zsunąć na dołach. Zdarzyło mi się w terenie, że torba zsunęła się i wkręciła w koło, robiąc sporo hałasu. Wystarczy jednak mocniej złapać rzepy i dobrze je związać u góry, by uniknąć takich przygód. Zauważyłem także, że sakwę trzeba maksymalnie przesunąć do tyłu, by nie przeszkadzała nam we wsiadaniu na rower i pedałowaniu.

- Advertisement -

Silniki, wspomaganie i rzeczywista moc

Deklarowane parametry robią wrażenie: 2 × 1000 W, bezszczotkowe silniki, 48 V, 25 Ah baterii. Standardowo rower jedzie na tylnym napędzie (aktywny jest wyłącznie silnik z tyłu). Jeśli jednak przytrzymamy przez kilka sekund przycisk strzałka w dół na wyświetlaczu, pojawia się ikonka obu kół w kolorze żółtym, co oznacza dołączenie przedniego silnika.

Efekt czuć natychmiast – rower mocno zrywa z miejsca, a z przodu słychać pracę drugiego napędu. Świetnie sprawdza się w trudniejszym terenie, podczas wspinaczki, lub gdy po prostu chcemy się wyszaleć.

Co ciekawe, choć producent deklaruje moc 2 × 1000 W, to wyświetlacz pokazuje nieco inne wartości. Przy jeździe na jednym silniku w trudniejszych warunkach widziałem zwykle ok. 700–730 W chwilowej mocy przy sporym obciążeniu. Na obu silnikach maksymalnie było około 1450 W. Nie jest to 2000 W, ale i tak K17 może się pochwalić solidnym ciągiem.

W trakcie codziennej jazdy jeden silnik całkowicie wystarcza. Mało kiedy potrzebowałem włączać oba napędy na raz. Natomiast w błocie, piachu czy przy stromych podjazdach, dwa silniki to zbawienie. Co ciekawe, podczas jazdy po płaskim terenie z prędkością około 30 km/h, wyświetlacz pokazywał dodawaną moc w zakresie 180-220w.

Wspomaganie i różnice w porównaniu z innymi e‑bike’ami

Największą zaletą Orzeł K17 jest dla mnie sposób działania wspomagania pedałowania (PAS). W wielu rowerach elektrycznych poziom wspomagania przekłada się na docelową prędkość i rower wyręcza nas w pedałowaniu, próbując narzucić tempo przypisane do konkretnego biegu. Tu jest inaczej – Orzeł wspomaga nas proporcjonalnie do ustawionego wspomagania pomagając nam kręcić korbą i natychmiast odcina, gdy przestajemy. Nie ma kilkusekundowej zwłoki ani dalszego rozpędzania. Czujesz w nogach, że to Ty jedziesz, a silnik tylko ułatwia pokonywanie oporów.

W efekcie przez 95% czasu używałem pedałów, zamiast non stop pomagać sobie manetką jak w innych testowanych dotąd rowerach elektrycznych. To duża zaleta, bo pozwala połączyć przyjemność jazdy rowerem, z zaletami wspomagania elektrycznego i przy okazji oszczędzamy baterię wydłużając zasięg.

Na prostych drogach nie czułem potrzeby, by przekraczać 25 km/h – po prostu pedałowałem, a Orzeł dawał mi niewielki, ale bardzo przyjemny zastrzyk mocy. Kiedy musiałem pokonać strome górki czy wyprzedzić kogoś na ścieżce, zwiększałem poziom wspomagania lub używałem manetki. Prosto i efektywnie. Ani razu nie zdarzyło mi się (a w Duotts owszem), że rower sam bez powodu postanowił lekko przyspieszyć, nawet gdy nie pedałowałem.

Sama manetka nie jest limitowana ustawionymi wcześniej stopniami wspomagania i zawsze daje sto procent, co w mojej opinii jest najlepszym rozwiązaniem. Reaguje natychmiast, bez wyczuwalnych opóźnień. To świetne rozwiązanie do startu spod świateł – szczególnie jeśli nie chce Wam się co chwila redukować biegów w przerzutce przy zatrzymywaniu.

Po lekkim rozpędzeniu można płynnie przejść do pedałowania. Jest to też niezłe wsparcie przy rowerze ważącym blisko 50 kg, gdy trzeba kawałek go podprowadzić czy ruszyć na wzniesieniu. W trakcie jazdy przekręcenie manetki nie daje już takiego nagłego kopa jak w Pasebajk P26 mate, a to przyspieszanie jest bardziej wyważone.

Bateria, zasięg i ładowanie

Orzeł K17 wyposażono w litowo-jonową baterię 48 V 25 Ah. W terenie przy mieszanym stylu jazdy (czasem dwa silniki, czasem tylko jeden, ze średnią z całej takiej trasy 19 km/h) udało mi się przejechać około 55 km, zanim zniknęła ostatnia kreska.

Przy jeździe spokojniejszej (wspomaganie 1–2) można pewnie wyciągnąć z piętnaście, dwadzieścia kilometrów więcej. Natomiast jeśli jedziemy na ostro z dwoma silnikami, w trudnym terenie albo non stop kręcimy manetką, spodziewajmy się zasięgu raczej w okolicach do trzydziestu km. Coś za coś – duża masa, duże opony i moc silników pochłaniają energię. Warto uwzględnić też warunki pogodowe, no i wagę samego rowerzysty.

Głośna ładowarka

Mała, lecz istotna wada: ładowarka o natężeniu 3–4 A wyposażona jest w wiatraczek, co nieco mnie zaskoczyło. Jak tylko podłączymy baterię, od razu słychać szum, jak przy starej grafice komputerowej. Zostawienie jej w sypialni na noc raczej nie wchodzi w grę, bo hałas może nieźle zirytować. W zamian szybciej doładujemy akumulator (w porównaniu do ładowarek dwu Amperowych), więc znów coś za coś.

Montaż i zdejmowanie baterii

Baterię można zdemontować za pomocą kluczyka. To przydatne, jeśli trzymacie rower w garażu i wolicie ładować baterię w mieszkaniu. Producenci raczej często stosują takie rozwiązania, ale tu doceniam, że mechanizm odpinania jest prosty i dość intuicyjny. Łatwo da się baterię zdjąć i później wpiąć.

Komfort jazdy, pozycja i wyposażenie dodatkowe

Orzeł K17 ma amortyzowaną ramę oraz masywny widelec przedni ze sprężynowymi amortyzatorami. W praktyce oznacza to, że przy zjeżdżaniu z krawężników czy jeździe po wybojach nie trzeba stale unosić się na pedałach. Amortyzator z tyłu dobrze wybiera nierówności i zapewnia sporą wygodę. Nie jest to może poziom rowerów górskich z najwyższej półki, ale zdecydowanie pomaga w terenie.

Siodełko jest nieco węższe i mniej grube niż w innych testowanych przeze mnie rowerach. Dla mnie nie było to dużym problemem, bo przy moim wzroście (182 cm) i stylu jazdy szybko się do niego przyzwyczaiłem. Ale np. mojej żonie nie przypadło do gustu – uznała je za twardsze niż w pozostałych elektrykach, na których jeździliśmy. Jeśli ktoś ceni sobie wyjątkową wygodę, można rozważyć wymianę siodełka na bardziej miękkie.

Kierownica i ergonomia

Rama w Orzeł K17 przypomina tę z Duotts C29. Właściwie to ten rower wygląda jak C29 na sterydach, ale z mniejszymi kołami. I tutaj też po dłuższej jeździe, a mowa o ponad 4 godzinach trasy, zacząłem odczuwać ból w nadgarstkach i trochę w plecach. Producent deklaruje, że rama jest uniwersalna i rower pasuje na osoby od sto siedemdziesiąt do dwieście dziesięć centymetrów wzrostu, ale moim zdaniem, dla kogoś w okolicach stoosiemdziesięciu centymetrów przydałoby się możliwość podniesienia kierownicy. Tutaj tego nie ma. Jestem lekko pochylony do przodu, co po paru godzinach jest już odczuwalne. Sytuację nieco ratuje pełna amortyzacja. W Duotts F26 rama przebiega wyżej i kierownica też znajduje się wyżej i spokojnie mogę latać nim dłużej w terenie bez odczuwania dyskomfortu.

Sama kierownica jest szeroka, manetki są dokładnie takie same jak w innych rowerach elektrycznych, które do tej pory testowałem. Mam jednak wrażenie, że jest tutaj znacznie więcej miejsca, przez co producent rozsunął różne elementy po całej kierownicy.

Nie jest to jednak optymalne rozwiązanie i polecam przed pierwszą jazdą dostosować odległości do siebie. Klamka przerzutek jest fabrycznie za daleko rączki i musiałem zdejmować lub mocno przesuwać dłoń, by zredukować bieg zatrzymująć się na światłach. Raz omsknęłą mi się ręka, co sprawiło, że spadłem z siodełka na ramę i odbiłem sobie udo.

Przerzutki i hamulce

Z tyłu mamy 7 biegów Shimano – wolnobieg. Zakres przełożeń jest typowo miejski – przy około trzydziestu siedmiu km/h pedałujemy już niemal w powietrzu, więc trudno kręcić efektywnie szybciej.

Dla niektórych to ograniczenie, ale biorąc pod uwagę, że większość prędkości i tak zapewnia silnik, można z tym żyć. Poza tym, jak chcemy jechać więcej – nie ma z tym problemu. Rower spokojnie rozpędzi się powyżej 50 km/h na włączonych obu silnikach, ale powyżej 40 kilometrów na godzinę ciężko nam będzie pedałować i należy wtedy używać trybu czysto elektrycznego. Przerzutki też fabrycznie były dość mocno rozregulowane, co powodowało, że przy mocniejszym nacisku na korbę łańcuch przeskakiwał.

A jak wygląda temat zatrzymywania Orzeł K17? Hamulce to Shimano MT200 – hydrauliczne tarczówki. Są przyzwoite i o niebo lepsze niż zwykłe hamulce mechaniczne z linką. Nie jest to może poziom high-end, ale spełniają swoją funkcję. Przy tak masywnym i szybkim rowerze przydałyby się nawet mocniejsze zaciski i większe tarcze, ale do zwykłego użytkowania jest w sam raz. Szkoda tylko, że w tych hamulcach nie ma regulacji siły nacisku w klamkach.

Wrażenia z jazdy w różnych warunkach

W warunkach miejskich K17 radzi sobie świetnie – manetka pozwala bez wysiłku ruszać spod świateł, a dobre wspomaganie pedałowania sprawia, że chętnie się kręci korbą, zamiast jechać wyłącznie na manetce. Dzięki temu, nie trzeba wykorzystywać całej mocy silników i równie świetnie się bawić. Wąskie przejścia czy krawężniki nie stanowią problemu, bo rower jest wysoki i amortyzowany. Trzeba pamiętać, że prawie 50 kg wagi to przesadnie dużo – wniesienie go do mieszkania na piętrze bez windy to raczej katorga.

Na leśnych ścieżkach, w błocie, piasku czy nawet na świeżo zaoranym polu Orzeł pokazuje, do czego służy napęd na dwa koła. Przyczepność jest rewelacyjna, a szerokie opony nie zapadają się tak łatwo. Oczywiście, w najcięższych warunkach trzeba lekko pedałować, ale rower pnie się do góry, gdzie normalny ebike (z jednym silnikiem) mógłby się zatrzymać. Problemem może być jedynie masa – zwłaszcza, jakby padła Wam bateria i musielibyście walczyć z górką jedynie siłą własnych nóg.

Komfort i hałas

Silniki wydają trochę inny dźwięk niż w typowych fatbike’ach. Gdy rower jest wyłączony, słychać lekkie huczenie przy przesuwaniu go do przodu i do tyłu, co prawdopodobnie wynika z konstrukcji. Przy jeździe większym problemem jest słyszalny szum opon. Na asfalcie, czy ścieżce rowerowej da się słyszeć charakterystyczne buczenie typowe dla grubych czterocalówek. Zawsze coś za coś – ta szerokość zapewnia stabilność, ale generuje hałas i opór.

Co mi się podobało

Największym atutem Orzeł K17 jest sposób wspomagania pedałowania. W przeciwieństwie do wielu innych e‑bike’ów, w których silnik niemal całkowicie wyręcza rowerzystę, tutaj faktycznie czuć, że rower jedynie pomaga w pedałowaniu. Ogromnym plusem jest natychmiastowe odcięcie mocy po zaprzestaniu kręcenia korbą – dzięki temu nie ma nieprzyjemnych szarpnięć ani niepotrzebnego rozpędzania się, co skutecznie zachęca do aktywnej jazdy. Przez większość testów tego roweru jeździłem normalnie nim pedałując i świetnie się przy tym bawiłem.

W trudnym terenie świetnie sprawdza się napęd na oba koła. Dwa silniki wyraźnie wzmacniają przyczepność i dają wyczuwalny kop, zwłaszcza gdy trzeba pokonać strome podjazdy lub błotniste ścieżki. Podjazd pod wzniesienie w lesie pokryte grubą warstwą piachu nie zrobiło na nim wrażenia. Mocno odczuwalną zaletą jest także komfort jazdy. Tylne zawieszenie i wysoki widelec przedni łagodzą nierówności, co umożliwia zjeżdżanie z krawężników czy pokonywanie dziur bez konieczności podnoszenia tyłka z siodełka.

Podoba mi się również fakt, że w zestawie z rowerem otrzymujemy tylne sakwy. Przy dłuższych wypadach sprawdzają się wyśmienicie, bo można do nich zapakować sprzęt fotograficzny, dodatkowe ubrania czy drobny prowiant, i nadal zostaje sporo wolnego miejsca. Na uwagę zasługuje też szybkie uruchamianie wyświetlacza – pojawia się on natychmiast po naciśnięciu przycisku. Co ważne, zapamiętuje wybrany stopień wspomagania, co przyspiesza start po dłuższej przerwie. Powraca jednak do domyślnego napędu na jedno koło. A sam sterownik ma mnóstwo możliwości edycji przez wyświetlacz i byłem zaskoczony, gdy producent przesłał mi ich dokumentację.

Co mi się nie podobało

Deklarowana moc dwa razy 1000W wyraźnie odbiega od rzeczywistej. Jeżeli wierzyć wskazaniom licznika, to pokazuje zazwyczaj około 700–750 W przy jednym silniku i 1400-1470 W łącznie, więc wprawdzie jest mocno, ale nie aż tak, jak można by się spodziewać po parametrach z materiałów reklamowych. Kolejnym minusem jest odczucie lekkiego podskakiwania roweru podczas szybszej jazdy po równym terenie, co w rowerze tej klasy nie powinno mieć miejsca. Podejrzewam, że opona lekko odkształciła się w transporcie (bo producent całkowicie spuścił powietrze), lub silnik może stwarzać taki opór i wymaga przesmarowania.

Mimo że rower ma tylne światło pozycyjne, brakuje w nim lampy stop, która mogłaby choć trochę poprawić bezpieczeństwo podczas hamowania – zwłaszcza że K17 jest szybki i masywny. W każdym dotychczasowym rowerze elektrycznym miałem światło stop w standardzie. To nie zrozumiałe, zwłaszcza, że w K17 jest z przodu świetna lampa ledowa – dokładnie taka sama, jak chwalona przeze mnie w F26.

Co dziwne, aby włączyć oświetlenie – nie mamy prostego przycisku włącz/wyłącz. Należy nacisnąć i przytrzymać górną strzałkę przez 5 sekund. Nie podoba mi się to rozwiązanie, bo czasem potrzebuję błysnąć długimi na rowerzystę, który jedzie na mnie pod prąd i tym podobne. Tutaj włączenie świateł trwa za długo.

Sama waga to zresztą kolejny problem. Około 50 kg sprawia, że wniesienie go na piętro w bloku bez windy to raczej ekstremalne zadanie. Dłuższe trasy mogą być również nieco męczące dla nadgarstków, ponieważ producent nie przewidział większych możliwości regulacji kierownicy. Przy mocno pochylonej pozycji łatwo nabawić się bólu rąk czy pleców.

Nie do końca odpowiada mi też wygląd Orzel K17. Duża bateria osadzona na wierzchu, liczne przewody biegnące wzdłuż ramy i spory sterownik dodatkowo eksponowany sprawiają, że rower sprawia wrażenie garażowej konwersji, a nie dopracowanego fabrycznego projektu.

Na dodatek, choć mamy do czynienia z teoretycznie wyższą półką (dwa silniki, tylna amortyzacja), to jakość wykonania przypomina raczej model Duotts C29. Od początku słychać trzaski z okolic supportu i różnego rodzaju drobne skrzypnięcia – występują nawet przy stosunkowo niewielkim przebiegu, co psuje moje ogólne wrażenia.

Podsumowanie

Orzeł K17 to rower, który w niektórych aspektach zadziwia, a w innych pozostawia lekki niedosyt. Z jednej strony mamy fantastycznie działające wspomaganie, które faktycznie pomaga zamiast w pełni wyręczać.

Dzięki temu jazda staje się przyjemna, a my nadal pracujemy nogami – co docenią osoby lubiące aktywny styl. W mojej ocenie – dokładnie tak to powinno wyglądać w każdym rowerze elektrycznym. Z drugiej strony, masa pojazdu i pewne detale konstrukcyjne (choćby brak światła stopu, brak regulacji kierownicy, montowane na zewnątrz sterownik i bateria sugerują, że rower mógłby być jeszcze bardziej dopracowany.

Jeśli jednak szukacie potężnego, terenowego e‑bike’a, który poradzi sobie praktycznie wszędzie – od leśnej ścieżki, przez polną drogę, po asfalt i chodnik – i nie przeszkadza Wam waga na poziomie prawie 50 kg, K17 może okazać się strzałem w dziesiątkę. Dla mnie największym plusem jest to, że w codziennej jeździe naprawdę mam ochotę kręcić pedałami, zamiast bezmyślnie wciskać manetkę gazu. W dużej mierze to zasługa świetnie wyregulowanego wspomagania, a także sprytnego wyczuwania naszych ruchów.

Przy okazji, jeśli lubicie dalekie wypady za miasto, macie w komplecie sakwy, więc można się spakować i wyruszyć na całodzienną wycieczkę. Trzeba tylko brać poprawkę na to, że zasięg w trybie agresywnym z dwoma silnikami nie będzie już taki imponujący. Jeżeli jednak planujecie spokojną jazdę z lekkim wspomaganiem, to zrobicie nim trochę kilometrów.

Czy bym go kupił? Mam pewne wątpliwości z powodu rozbieżności w deklarowanej i rzeczywistej mocy, a także z uwagi na kilka niedoróbek. Z drugiej strony, nigdy nie miałem tak przyjemnego odczucia przy pedałowaniu w elektrycznym rowerze i z takim zapasem mocy.

Jeśli macie pytania, piszcie w komentarzach – rower u mnie zostaje, więc w każdej chwili mogę coś sprawdzić, przetestować i dać znać.

Dzięki za uwagę i do zobaczenia w kolejnych recenzjach! Jeśli przymierzacie się do kupna K17, koniecznie zastanówcie się, czy macie miejsce na jego przechowywanie i czy potrzebujecie aż dwóch silników. Jedno jest pewne: na brak mocy nie będziecie narzekać, niezależnie od terenu.

Kod zniżkowy

Kod zniżkowy -50 EURO na ten rower. TJ25EW5E LINK: https://tinyurl.com/OrzelK17

-reklama-

Podsumowanie

Dla osób, które chcą roweru wszystkomogącego i nie zamierzają codziennie wnosić go po schodach – Orzeł K17 może być rewelacyjny. Dla innych lepszą opcją może być lżejszy elektryk z pojedynczym silnikiem. Jeszcze z dziennikarskiego obowiązku dodam, że ten rower nie jest zgodny ze standardami Unii Europejskiej w temacie rowerów elektrycznych. Dlatego bez odpowiedniej rejestracji można go używać wyłącznie poza drogami publicznymi.

Finałowy werdykt

Cena
8
Funkcjonalność
9
Łatwość obsługi
9
Jakość wykonania
6
Czy kupiłbym ponownie
7
-reklama-

Zobacz również:

Jakub Markiewicz
Jakub Markiewiczhttps://jotem.in
Prowadzę bloga jotem.in od 2013 roku. Prywatnie zajmuje się programowaniem, marketingiem i zarządzaniem mediami. Hobbistycznie lubię robić zdjęcia oraz kręcić filmy.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Więcej w tej kategorii

Komentarze

Najnowsze

Dla osób, które chcą roweru wszystkomogącego i nie zamierzają codziennie wnosić go po schodach – Orzeł K17 może być rewelacyjny. Dla innych lepszą opcją może być lżejszy elektryk z pojedynczym silnikiem. Jeszcze z dziennikarskiego obowiązku dodam, że ten rower nie jest zgodny ze standardami Unii Europejskiej w temacie rowerów elektrycznych. Dlatego bez odpowiedniej rejestracji można go używać wyłącznie poza drogami publicznymi.ORZEL K17 - recenzja roweru elektrycznego (test, opinie)