Brisano UltraSonic 360 to nowość na rynku szczoteczek sonicznych. Jest lekka, poręczna, ma cztery tryby pracy, a jego końcówka uzbrojona jest w specjalną technologię, która za pomocą odpowiedniego spektrum niebieskiego światła pomaga zwalczać bakterie odpowiedzialne za próchnicę. Do tego atrakcyjna cena – 229 zł. Jak wypada w praktyce i czy warto ją kupić? Sprawdzam to w dzisiejszej recenzji. Sprzęt do testów otrzymałem bezpośrednio od producenta w ramach współpracy – dziękuję za wsparcie moich kanałów i bloga.
Szczoteczka soniczna kontra elektryczna
Produktów do higieny jamy ustnej jest dziś tyle, że łatwo się zgubić. Dentyści zgodnie zalecają: porządna pasta z fluorem, regularne szczotkowanie, płukanka oraz nić lub szczoteczki międzyzębowe. Tymczasem dane z badania Adult Oral Health Survey (Anglia) pokazują, że część dorosłych wciąż nie myje zębów zgodnie z zaleceniami – jedna na pięć osób sięga po szczoteczkę maksymalnie raz dziennie, a część robi to wyraźnie za krótko lub nieprawidłową techniką. Na półkach mamy szczoteczki manualne, elektryczne oscylacyjno-rotacyjne oraz soniczne. A czym różnią się te technologie?
Szczoteczka soniczna vs oscylacyjna – o co tu naprawdę chodzi?
Modele oscylacyjno-rotacyjne pracują okrągłą główką, która rusza się w lewo i prawo (często z pulsacją), punktowo ścierając płytkę z każdego zęba. To takie precyzyjne „skrobanie” powierzchni – ząb po zębie, z krótkim postojem na każdym fragmencie. Szczoteczkę soniczną prowadzi się inaczej: podłużna główka drga dziesiątki tysięcy razy na minutę, wprawiając w ruch mieszankę śliny i pasty. Ten „mikro-wir” pomaga wypłukać osad z przestrzeni, do których okrągłej końcówce trudniej dotrzeć, a kontakt z dziąsłem bywa delikatniejszy. W praktyce: oscylacyjna lubi precyzyjne manewry przy szyjkach, płytce nazębnej i pojedynczych punktach problemowych. Soniczna daje płynny, wymiatający ruch wzdłuż łuku i świetnie sprawdza się przy wrażliwych dziąsłach, aparatach czy ligaturach, gdzie liczy się miękkość i czyszczenie „hydrodynamiczne”. Do tego dochodzą niuanse: kultura pracy (soniczne zazwyczaj są cichsze), czas działania na jednym ładowaniu (tu soniczne często wygrywają) oraz sama nauka techniki. Oscylacyjną trzymasz w miejscu i pozwalasz jej „pracować za Ciebie”, soniczną powoli przesuwasz po linii dziąseł lekkim ruchem wymiatającym. Koniec końców nie ma jednej „lepszej” opcji dla wszystkich – to wybór między chirurgiczną precyzją okrągłej główki a płynną, szeroką pracą fali sonicznej. Najważniejsze? Prawidłowa technika, odpowiednia końcówka i konsekwencja – wtedy obie technologie potrafią czyścić naprawdę znakomicie.
Brisano UltraSonic 360 – pierwsze wrażenia
Szczoteczkę dostałem w smukłym, twardym, eleganckim pudełku – wielkości niewielkiej książki. Wersja kolorystyczna jest jedna: czarny satynowy korpus z błyszczącymi, srebrnymi akcentami. Trzonek prosty i zgrabny, zwężający się ku szyjce. Z przodu biegnie pionowy panel z owalnym przyciskiem u góry oraz listą trybów w kolumnie: Clean, Sensitive, Polish, White. Pod panelem znajdziemy małą ikonkę-wskaźnik stanu baterii, a u podstawy – logo producenta.
W zestawie są dwie końcówki z osłonami transportowymi, stacja ładująca, instrukcja i kabel USB-C. Sama instrukcja jest na plus – rozkładana, czytelna, z opisem funkcji i podpowiedzią, jak prawidłowo myć zęby szczoteczką soniczną. Etui podróżne dostępne jest jako opcja w sklepie i w sumie jego najbardziej brakuje w mi w zestawie startowym. Warto jednak takie sobie kupić.
Szczoteczka jest wyraźnie lżejsza niż moja dotychczasowa oscylacyjna. Dla mnie super, bo często „zwiedzam” mieszkanie z włączoną szczoteczką, a mycie trwa u mnie zwykle dwa razy dłużej niż zalecane 2 minuty. Ręka się nie męczy, łatwiej manewrować nadgarstkiem i wprowadzać końcówkę w trudno dostępne miejsca.
Przed pierwszym użyciem producent zaleca doładować baterię do pełna. Brisano UltraSonic 360 ładujemy na stacji dokującej. W zestawie jest przewód USB-C – trzeba go wpiąć do własnej ładowarki albo portu USB. U mnie szczoteczka nie polubiła szybkiej ładowarki od smartfona (nie ładowała się), więc podpiąłem ją do komputera oraz słabszej ładowarki i było OK. Warto o tym pamiętać.
Szczoteczka w praktyce
Po pełnym naładowaniu szczoteczka może działać do 30 dni, jeśli trzymamy się zaleceń producenta. Ja myję zęby 2-3 razy dziennie i zamiast rekomendowanych 2 minut – około 5 minut. Taki nawyk skraca czas pracy do mniej więcej 10 dni. Czyli deklaracja producenta trzyma się realiów.
Sercem urządzenia jest silnik PulseX 3.0 – 50 000 drgań/min, co daje wynik wyraźnie ponadprzeciętny. Dla porównania, wiele konkurencyjnych modeli podaje 11 000-40 000 drgań/min. Trzeba też pamiętać, że producenci liczą to różnie – jedni podają „drgania”, inni „ruchy” (czasem ruch tam i z powrotem liczą jako dwa) albo wartość maksymalną „w powietrzu”. Dlatego te liczby traktuję orientacyjnie. W praktyce o odczuwalnej mocy i skuteczności decydują jeszcze końcówka, tryb pracy i technika szczotkowania – a pod tym względem Brisano już na starcie ma solidny zapas.
Jeśli nigdy nie używaliście szczoteczki sonicznej, dajcie sobie kilka dni na przyzwyczajenie. Po przesiadce zwykle czuć lekkie „łaskotanie” – u mnie mija po 2-3 dniach.
Domyślnie szczoteczka startuje w ostatnio używanym trybie. Do wyboru mamy: zwykłe czyszczenie, tryb łagodny, polerowanie i wybielanie – różnią się charakterem pracy. Co 30 sekund urządzenie daje znać, że czas przejść do kolejnej strefy, i robi tak cztery razy – wychodzi zalecane 2 minuty minimum. No i jest smaczek: podświetlane na niebiesko włosie. Producent nazywa to Lumicare i deklaruje wsparcie dla wybielania, zdrowia dziąseł i ogólnej higieny jamy ustnej – według materiałów, redukcja bakterii może sięgać do 75% już po 15 sekundach. Niezależnie od marketingu, efekt wizualny jest świetny: wieczorem niebieskie światło naprawdę doświetla to, co dzieje się w ustach.
Kolejna rzecz, którą od razu zauważyłem, to bardzo dobre spienianie pasty. W klasycznych i oscylacyjnych modelach musiałem używać więcej pasty, żeby zbliżyć się do takiej ilości piany. Tutaj piana pojawia się błyskawicznie, co realnie pomaga doczyścić zęby i przestrzenie między nimi.
Co mi się nie spodobało
Tutaj muszę wspomnieć o kilku aspektach. Po pierwsze: podróże. Brakuje mi etui i blokady transportowej. Wrzucasz szczoteczkę do torby, coś trąci przycisk i Brisano będzie wibrowała z tyłu samochodu aż do całkowitego rozładowania. Nakładki na główki są OK, ale przydałby się równieżą chociaż miękki pokrowiec, by zabezpieczyć korpus przed rysami.
Po drugie: stabilność na blacie. Spód jest zupełnie płaski i śliski, więc na mokrym zlewie potrafi “tańczyć”. Odrobina gumy antypoślizgowej załatwiłaby sprawę. Alternatywnie możecie trzymać szczoteczkę cały czas w stacji dokującej.
Po trzecie: auto-stop. Po 2 minutach szczoteczka z automatu gaśnie. Z punktu widzenia zaleceń fajnie, ale jeśli jak ja lubisz dłuższe mycie, to trzeba włączyć ją ponownie. Drobiazg, ale wybija z rytmu.
Podsumowanie
Brisano UltraSonic 360 realnie podnosi jakość codziennego dbania o jamę ustną. 50 000 drgań/min skutecznie „wymiata” płytkę przy linii dziąseł i między zębami, a cztery tryby pozwalają dopasować intensywność do wrażliwości. Kluczowy jest jednak Lumicare. Niebieskie światło nie jest tu gadżetem – z niezależnych badań cytowanych przez producenta wynika, że to rozwiązanie potrafi wyraźnie ograniczać bakterie próchnicotwórcze (np. S. mutans) już po kilkunastu sekundach. W praktyce to widać i czuć: łatwiej kontrolować, gdzie faktycznie doczyszczasz, zwłaszcza w miejscach, do których zwykle trudniej dotrzeć.
I szczerze: nie miałem wcześniej szczoteczki, która jednocześnie tak dobrze czyści, jest lekka i poręczna, a do tego świeci na niebiesko. Brzmi trywialnie? Dla niewprawnego oka to „po prostu” światło, ale liczy się efekt – pomaga redukować bakterie tam, gdzie najczęściej je przegapiamy, i motywuje do rzetelnych 2 minut pracy. W tym kontekście cena 229 zł wygląda po prostu sensownie: dostajesz narzędzie, które ułatwia lepsze szczotkowanie na co dzień, a nie kolejny gadżet do łazienki.
