Gdyby oceniać tylko wygląd, OneSport OT05 Pro spokojnie mógłby konkurować z droższymi e-rowerami. Ale w świecie elektryków nie wszystko rozgrywa się na papierze i w katalogu. Ten model potrafi zachwycić… i równie skutecznie zirytować. W tym materiale dowiesz się, jak spisał się ten rower elektryczny w trakcie moich testów. Na wstępie dodam, że rower dostałem bezpośrednio od producenta do recenzji. Dziękuję za wspieranie mojego kanału i blogów. Też możesz to zrobić rozważając subskrypcję! Dzięki
Karton przypominał małą lodówkę, a w środku – porządek. Rower jest wstępnie złożony, więc zostaje to, co „klasycznie”: założyć przednie koło, kierownicę, pedały i akcesoria. Szybko wyszło, że to nie będzie bezproblemowa przygoda: bagażnik dotarł lekko zgięty (co możecie zobaczyć na filmie), a część śrub miała tak ciasne gwinty, że kluczem nie było szansy – pomogła dopiero wkrętarka. Nie uważam tego za deal-breakera, ale jeśli liczysz na 15 minut i jazda, to tutaj realnie poświęcisz chwilę na dopieszczenie montażu. Po wszystkim stawiam rower na kołach i od razu – punkt dla OneSport: czysta linia ramy, bateria zlicowana z profilem, świetne malowanie, przewody poprowadzone wewnątrz. Zero kabli na wierzchu, zero surowego wyglądu, jakby ktoś go złożył z kilku w garażu. Wizualnie – miejski, nowoczesny, schludny. Bardzo mi się spodobał.
Z ergonomią jest podobnie: kokpit to kierownica typu „motyl” i wspornik z regulacją kąta i wysokości. Regulacja jest, ale ograniczona – około 30 stopni. Dla mnie (182 cm, 100 kg) to ciut za mało. Chciałbym ustawić kierownicę minimalnie wyżej i bliżej siebie; kiedy próbujesz wyjść poza skalę, kokpit zaczyna „pływać”. Da się z tym żyć na co dzień, ale gdybym zostawiał OT05 Pro na lata, zmieniłbym wspornik na taki o większym zakresie. Zwłaszcza, że do Duotts C29 kupiłem taki za 35 zł.
Wsiadam. Pierwszy kilometr i uśmiech: to nie jest rower z czujnikiem kadencji, który potrzebuje obrotu korbą by się uruchomić i pcha bez sensu ze 100% mocą. Tu rządzi czujnik nacisku (torque sensor) – reaguje natychmiast. Naciskasz mocniej, dostajesz więcej wsparcia; zwalniasz nogę, wszystko cichnie i płynie. To robi robotę w mieście, bo jazda jest bardzo naturalna. Tryby wspomagania są trzy – „1” do toczenia się, „2” do codziennych dojazdów, „3” na szybsze odcinki i lekkie podjazdy. Po odblokowaniu prędkości maksymalnej rower na płaskim, przy mojej wadze, dobija do ok. 33 km/h – to zupełnie wystarczy, by nie czuć się zawalidrogą i móc polecieć szybciej na pustej drodze.
Hamulce? Hydrauliczne zaciski z tarczami 180mm robią swoje. Siła i modulacja są naprawdę dobre, a poczucie bezpieczeństwa – wysokie. Na start miałem jednak szarpaninę z przednim zaciskiem: tarcze są nie tylko duże, ale i wyraźnie grubsze, więc po wejściu w zacisk zostaje symboliczny luz 1-3 mm. Ustawić to idealnie „na słuch” to gra na milimetry. Na początku ocierało i skrzypiało, ale po serii prób, kilkunastu kilometrach z regulacją co kilka – w końcu elegancko. Finalny efekt: pewne, przewidywalne hamowanie, bez nerwów.
Opony? Klasyczne, miejskie – nie żadne balony. Mają profil pod asfalt i utwardzone ścieżki, dzięki czemu rower prowadzi się stabilnie, bez pływania czy leniwego składania się w zakręty. Dodatkowo, średnia 27.5 cala, oraz odblaskowe profile. W mieście to plus: mniejszy opór toczenia, bardziej „rowerowe” czucie nawierzchni, a przy tym trzymają się drogi wystarczająco pewnie, żeby nie myśleć o tym na każdym zakręcie. Do kompletu dochodzi pełne oświetlenie – przód, tył i światło stopu. To ostatnie brzmi jak drobiazg, ale w realnym ruchu bardzo poprawia komunikację z kierowcami i innymi rowerzystami. Lubisz mieć wszystko gotowe „prosto z pudełka”? Tutaj właśnie tak jest.
No i przechodzimy do sedna, czyli silnika. Deklaracje są uczciwe: 250 W mocy znamionowej, 40nm momentu obrotowego, ale by znaleźć peak, trzeba już szukać specyfikacji u producenta silnika – Ananda. Okazuje się, że w szczycie mocy jest 540W – nie jest to mocarz i nie udaje, że nim jest. W mieście, przy płynnej jeździe – jest dobrze. Problem pojawia się pod nagłym, dużym obciążeniem. Silnik potrafi się nagle wyłączyć na 2-3 sekundy, po czym na moment wraca z mocą, by znowu się wyłączyć na 2-3 sekundy. Taki cykl potrafi powtórzyć 3-4 razy, aż układ „odzyska pełną sprawność”. Czuć to jak serię krótkich żabek podczas jazdy. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy ostro depniesz albo trafisz nawet na podjazd (i to o nachyleniu znacznie poniżej deklarowanego przez producenta 30%). I to jest frustrujące, bo właśnie wtedy potrzebujesz przewidywalnego wsparcia. Lubię mieć kontrolę – w Engwe P275 mogłem po prostu podkręcić moc i wjechać niemal wszędzie, gdzie chciałem. Silnik miał kopa i był bardzo elastyczny. Tutaj bywa, że na drobnym wzniesieniu już z góry wiem – będę musiał zejść i pchać rower, bo w losowym momencie stracę całkowicie wspomaganie. W mojej opinii producent powinien włożyć mocniejszy silnik albo inaczej ustawić zabezpieczenia sterownika, żeby nie „odcinało” tak agresywnie w kluczowych chwilach.
W codziennym użytkowaniu docenisz jednak resztę pakietu. Pełne wyposażenie już na start – błotniki, bagażnik, oświetlenie i stopka – sprawia, że po zakupie nie biegasz po sklepach. Pozycja za kierownicą jest wyprostowana, nadgarstki odpoczywają dzięki kierownicy typu „motyl”, a regulacja siodła daje sensowny zakres dla osób o różnym wzroście. Gdyby nie ograniczony kąt regulacji wspornika, naprawdę trudno byłoby się tu do czegokolwiek przyczepić pod względem ergonomii.
Warto dodać, że rower jest stosunkowo lekki – waży zaledwie 29 kg, a baterię można łatwo wyjąć i zabrać ze sobą do ładowania. W praktyce oznacza to, że nie musisz wnosić całego roweru do mieszkania czy biura, co w codziennym użytkowaniu ma ogromne znaczenie.
W trakcie testów trafiłem jednak na jeszcze jedno, moim zdaniem, niefortunne rozwiązanie konstrukcyjne. Tylny błotnik mocowany jest do ramy śrubami od wewnętrznej strony. Brzmi niegroźnie, dopóki nie spróbujesz go zdemontować – żeby dostać się do śrub, trzeba zdjąć całe tylne koło z silnikiem. A każdy, kto choć raz wymieniał dętkę w e-bike’u z napędem w piaście, wie, jak bardzo jest to niewygodne. Wspominam o tym, bo zastosowano tu zwykłe śruby, które od wibracji mają tendencję do luzowania się. Już po kilkunastu kilometrach rower zaczął grzechotać jak pudełko z narzędziami. Nie dało się tego poprawić w trasie – do śrub nie da się dostać ani palcem, ani kluczem, bo szczelina między błotnikiem a oponą nie jest zbyt duża. W rezultacie nie dojechałem nawet do domu, bo jedna śruba całkowicie się odkręciła i wypadła razem z podkładką. I tyle ją widziałem. Na szczęście przestało chociaż grzechotać. A wystarczyłoby umieścić mocowanie od strony zewnętrznej – prosta zmiana, która oszczędziłaby sporo frustracji. Takie drobiazgi psują odbiór całości, bo z konstrukcyjnego punktu widzenia to naprawdę łatwy błąd do uniknięcia.
No i cena. Około 3700 zł za kompletny, miejski e-rower z hydraulicznymi hamulcami, torque sensorem, schludną ramą i pełnym oświetleniem? To jest bardzo dobra oferta. Szczególnie jeśli priorytetem jest komfort i „bezobsługowość” w mieście, a nie bicie rekordów mocy. W porównaniu z Engwe P275 OneSport ma większą, „dorosłą” sylwetkę i robi wrażenie bardziej statecznego mieszczucha. Lepiej mi się na nim siedzi niż na Engwe, który jest dotąd jednym z moich ulubionych rowerów. P275 jest mniejsze, łatwiej je „dociąć” pozycją pod siebie i… kiedy trzeba, daje od siebie więcej w dynamice. Jeśli Twoje serce bije szybciej na myśl o krótkim sprincie i wjeździe „z kopyta” pod każdy mostek – Engwe zwyczajnie lepiej wpisuje się w te oczekiwania.
Werdykt? OneSport OT05 Pro to dobry miejski towarzysz: wygląda jak droższy, jeździ płynnie dzięki torque sensorowi, hamuje naprawdę dobrze, a oświetlenie i akcesoria sprawiają, że kupujesz i jedziesz. Dla osób lżejszych, jeżdżących głównie po płaskim mieście, to będzie trafiony wybór – wygodny, przewidywalny, sensownie wyceniony. Największy minus jest jeden i wyraźny: zachowanie silnika pod obciążeniem. To powtarzalny schemat krótkich odcięć (2-3 s), powrotu mocy i znów odcięcia – łącznie 3-4 cykle – aż układ się „odetka”. Ja nie lubię tracić kontroli w tak newralgicznym momencie. Dlatego: jeśli chcesz trochę adrenaliny, zależy Ci na pewnym podjeździe z dość dużą prędkością i kopem pod nogami – warto dołożyć dodatkowego tysiaka i kupić coś innego. Jeżeli jednak Twoim planem są dojazdy, rekreacja i święty spokój w budżecie ~3700 zł, OneSport OT05 Pro ma bardzo dużo sensu.
Rower możesz kupić na stronie producenta – bezpośredni link do sklepu, wraz z kodem zniżkowym znajdziecie w opisie. Dostanę drobną prowizję, a Wy taniej kupicie rower. Dzięki za wspieranie kanału.
Zniżka: -200 euro!, kod JOTEM05 https://jotem.in/link/onesport05pro
