Przed każdą premierą kolejnej części GTA odliczam dni. GTA towarzyszy mi już od pierwszej części. Pamiętam jak w wersji demo edytowało się pliki konfiguracyjne aby zespawnować różne pojazdy w określonych miejscach.
GTA już od samego początku wzbudza mocne kontrowersje. Przyznam, że mi to jakoś nigdy nie przeszkadzało. Mało tego, GTA San Andreas było pierwszą grą w historii, dla której budziłem się wcześniej w weekend, abym mógł na dłużej zagłębić się w opowieść twórców.
Każda kolejna część GTA wprowadza rewolucyjne zmiany. Najwięcej do powiedzenia w tej kwestii twórcy mieli w San Andreas. Gdzieś te najlepsze pomysły uciekły przy premierze ostatnich przygód z Nico. Fabuła wciąga na długie godziny, jednak po przejściu głównego wątku w grze już za bardzo nie chce się dalej w to grać. Brakuje wielu pobocznych misji znanych z poprzedników. Gdzie jazda taksówką, gdzie gaszenie pożarów, łapanie przestępców? Wzorem do naśladowania może być Sleeping Dogs, w którym na każdym zakręcie czaiła się jakaś tajna misja.
Pamiętacie, jak w GTA Vice City kupowało się narzędzia, całe zakłady lub robiło napady na sklepy? Po przejściu gry nadal sprawiało to wielką frajdę i dodawało kilka godzin do zabawy. W San Anreas można było przerobić samochód w warsztacie, jeździć na randki, chodzić na siłownię, zrobić prawo jazdy czy grać w kasynach. To po prostu wciągało!
W ostatniej części przygód złodziejaszka fabuła była mocną stroną. Samo przedstawienie miasta i grafika – miód. Jednak gdy przeszedłem grę, dalej nie chciało mi się już w to grać. Multiplayer nigdy nie funkcjonował w IV części najlepiej i albo sypał błędami, albo był obładowany oszustami.
Miejmy nadzieję, że znakomita produkcja Sleeping Dogs, którą wiele osób porównywało do azjatyckiego GTA, podrażniła twórców z R* i piąta część Grand Theft Auto będzie znakomita. Sam czekam na kolejną część Sleeping Dogs bardziej niż na GTA, bo pokazało mi wszystko to, co najlepsze kiedyś było w GTA.
Oficjalną premierę GTA 5 zapowiedziano na 17 września 2013.