Joel Lambert, bohater programu „Dorwać komandosa” to znakomicie wyszkolony ex-członek amerykańskich służb specjalnych Navy SEAL. Jego natura i głód silnych emocji sprawiają, że ma dość nietypowy sposób spędzania wolnego czasu. W programie „Dorwać komandosa” Joel Lambert, w pojedynkę stawia czoła żołnierzom elitarnych formacji mundurowych z całego świata. W ciągu 48 godzin musi zrobić wszystko, aby nie dać się schwytać. Pozostawiony w niebezpiecznym terenie, ma do dyspozycji jedynie minimum do przetrwania, które zdoła unieść na swoich plecach. Resztę zaopatrzenia musi zdobyć sobie sam.
Joel Lambert gościł w Warszawie promując odcinek nagrany w Polsce. Zmierzył się z naszą Strażą Graniczną.
- Który z odcinków serii „Dorwać komandosa” kosztował Cię najwięcej wysiłku?
Joel Lambert: Każda z lokacji, w której kręciliśmy program „Dorwać komandosa” solidnie dała mi w kość. Np. w Panamie zarówno ja, jak i prawie wszyscy członkowie mojego zespołu zostaliśmy mocno poszkodowani. W RPA zagrożeniem byli nie tylko doskonale wyszkoleni komandosi, ale także sawanna pełna lwów, nosorożców i krokodyli, a np. w USA dokuczał mi pustynny skwar Arizony. Jednak miejsce to tylko jeden czynnik. Drugi to żołnierze ze ścigających mnie jednostek specjalnych. Wszyscy byli znakomicie wyszkoleni. Na szczęście każda jednostka miała jakieś słabości, które udało mi się wykorzystać. Zdecydowanie najgorsze były Filipiny. Nie znoszę dżungli, a ta na Filipinach była najgęstszą, najgorętszą, najwilgotniejszą i zdecydowanie najbardziej wykańczającą dżunglą, w jakiej kiedykolwiek się znalazłem. Z tego powodu nie mogłem wykonać żadnych sztuczek, żeby zmylić ścigających, w ogóle wykonać niczego poza upartym posuwaniem się do przodu. To był dramat. Jakby tego było mało, w trakcie nagrywania tego odcinka zerwał się najprawdziwszy tajfun! Wyobraź sobie potężną ulewę i wiatr łamiący drzewa mierzące po kilkadziesiąt metrów. Wystarczy, że z takiego drzewa spadnie ważąca kilkadziesiąt albo i kilkaset kilogramów gałąź i nie żyjesz. A ty sam, z zaledwie 3 ludźmi z twojej obsługi znajdujesz się w środku dżungli, dziesiątki kilometrów od najbliższej osady, ścigany przez grupę niezwykle sprawnych filipińskich komandosów. Nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Na szczęście nie tylko mi dżungla dawała się znaki. Komandosom z filipińskiej armii, mimo że są przyzwyczajeni do takich warunków, też było ciężko.
- Trudno było uciec członkom polskiej Straży Granicznej?
Joel Lambert: W Polsce najbardziej podobała mi się lokacja, w której kręciliśmy program (Bieszczady – przyp.red.) Ten obszar jest po prostu przepiękny, przypomina mi okolice, w których dorastałem, zachodnie wybrzeże USA, okolice Seattle. W twoim kraju inne wyzwania stawały mi na przeszkodzie, teren był całkiem przystępny, a temperatura w porządku. Dokuczała mi np. mapa, którą otrzymałem, gdyż okazała się błędna. Jednak największą trudność sprawili mi ludzie ze Straży Granicznej. Ci faceci są zdumiewający! Ich wyposażenie i zdolności są na najwyższym możliwym światowym poziomie.Aby ich zwieść stosowałem wiele różnych sztuczek, czasem dawali się nabrać, jednak ich upór, doskonałe wyposażenie i świetne wyszkolenie sprawiły, że w końcu udało im się mnie złapać. Bardzo ich szanuję, niesamowici ludzie.
- Czy w trakcie kręcenia programu wydarzyło się coś szalonego, czego zupełnie się nie spodziewałeś?
Joel Lambert: Wydarzyło się więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić (śmiech). Na każdy odcinek składa się 48 godzin mojej ucieczki i 48 godzin poszukiwań służb mnie ścigających. To daje 96 godzin materiału filmowego, który musimy skrócić do 40 minut. Domyślasz się zatem, że nie udało mi się zamieścić w programie wielkiej części moich trików, sposobów zmylenia pogoni czy zabawnych, a czasem nawet przerażających sytuacji. Najniebezpieczniej było w Panamie. W wyniku ataku dzikich pszczół kilku z członków mojej ekipy zostało dotkliwie pogryzionych. Z tego powodu 1 osoba odeszła w połowie kręcenia odcinka. Wyobraź sobie, że w tych warunkach musieliśmy szukać zastępcy! Ale to nie koniec. Odcinek panamski był kręcony na wyspie. Kiedy dopływaliśmy na miejsce, w szyję jednej z osób mi towarzyszących wbiła się latająca ryba. Natychmiast musiała trafić do szpitala. Nie inaczej było na Filipinach. Pomijając potężny tajfun, z powodu niesamowitego skwaru panującego w dżungli niektórzy z członków ekipy byli bliscy załamania psychicznego, doznawali odparzeń, stawali się agresywni, wszczynali dzikie kłótnie. I jak w takich warunkach nie tylko kręcić program, ale jeszcze dodatkowo nie dać się schwytać zawodowcom znającym dżunglę jak własną kieszeń? Naprawdę nie było łatwo.
- Jak porównasz służbę w Navy Seal do tego programu?
Joel Lambert: Nie da się zapomnieć 10 lat w Navy SEAL! Tam brałem udział w prawdziwych misjach wojskowych, groziła mi śmierć. Udział w „Dorwać komandosa” okazał się jednak bardziej wymagający niż się spodziewałem. Scenariusz tego programu zakłada absolutnie najgorszą możliwą sytuację, jaka może się wydarzyć podczas prawdziwej misji sił specjalnych. Lądujesz w nieprzyjaznym ci terenie, znajdujesz się 15-20 kilometrów od celu, na karku masz żołnierzy jednych z najlepszych jednostek na świecie i nie możesz liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Musisz zdać się wyłącznie na siebie. A do tego towarzyszą ci ludzie z ekipy filmowej, którzy nie są przeszkolonymi komandosami, co jest kłopotliwe. A przecież przez nich jeszcze łatwiej jest cię schwytać. Seria „Dorwać komandosa” została stworzona w taki sposób, by bohaterowi programu, czyli mnie było jak najtrudniej. Nie mam już 27 lat, przekroczyłem 40-tkę, więc pomimo tego, że jestem w naprawdę dobrej kondycji, to kilka razy zastanawiałem się, czy już nie jestem na to za stary. Szybko jednak przychodziło opamiętanie. Komandosem nie zostaje się przez przypadek. Jeśli raz wstąpisz do Navy SEAL, to „foką” zostajesz już do śmierci, po prostu uwielbiasz to. Wracając wreszcie do odpowiedzi na twoje pytanie (śmiech), choć trudno porównywać służbę w armii do produkcji telewizyjnej, to oba te wyzwania dały mi się solidnie we znaki.
- Jak to się stało, że dołączyłeś do Navy SEAL?
Joel Lambert: Kiedy byłem dzieckiem ojciec mojego przyjaciela postanowił zaciągnąć się do Navy SEAL. Jednak, gdy w trakcie szkolenia przygotowującego został ze skrępowanymi kończynami wrzucony do lodowatej rzeki, facet się poddał i opuścił szkolenie. Ta historia wywarła na mnie wtedy wielkie wrażenie. Przez długi czas nie mogłem przestać o niej myśleć. W wieku 20-kilku lat zajmowałem się graniem w reklamach telewizyjnych, jednak zawsze ciągnęło mnie do armii. Początkowo chciałem wstąpić do piechoty, jednak w końcu postawiłem na Navy SEAL. Przetrwałem mordercze szkolenie i w końcu mnie przyjęto. Spędziłem tam ponad 10 lat, z czego 8 w służbie czynnej. Wziąłem udział w kilkudziesięciu operacjach wojskowych, potem zostałem instruktorem.
A następnie powróciłem na stare filmowe śmieci. Poza serią „Dorwać komandosa” udało mi się zagrać małe role w kilku filmach i serialach – m.in. w „Transformers”.