Jeżeli jeszcze nie przeczytałeś pierwszej części opowiadania militarnego z moich lat młodości, możesz zrobić to pod tym adresem: Cena przyjaźni – opowiadanie z lat młodości w klimatach wojny. To już czwarta część. Poprzednie możesz przeczytać w tym miejscu: Cena przyjaźni – opowiadanie.
24 Grudnia 01:48 – Czerwona śnieżyca
Lekko już zdezorientowani żołnierze uformowali szyk i zaczęli się przesuwać w kierunku schodów prowadzących na drugie piętro. Gdy najciszej jak tylko mogli rozpoczęli wspinanie się po stopniach, Bartolus nagle dostrzegł cień padający tuż na ścianę przed nimi. „Hmmm…” – Chrząknął pod nosem, nakazując reszcie składu zastopowanie szyku. Sięgnął do plecaka po granat oślepiający i z dzikim uśmiechem rzucił go w miejsce, skąd pochodziło źródło światła. Rozległ się grzmot i od razu po nim wbiegli na górę, cicho eliminując oślepionych wrogów.
„Panowie, tak sobie latam po kamerach rafinerii i wiecie, że jeden z przeciwników schował się naprzeciwko drzwi od północnego wejścia do toalet?.”- rozległ się dumny głos Snapa w radiu. Lekko zdziwiony Małpa, skierował broń w kierunku drzwi i przymierzając lekko kolimatorem, oddał dwie krótkie serie. W tym samym momencie odezwał się roześmiany Snap: „Aaaa. Czyli jednak wiedzieliście! „
Nagle spod drzwi zaczął wypływać delikatny strumień krwi. Weszli do środka..
– Szefie? a co z Jotemem? – spytał Bartolusa Dugena.
– Poradzi sobie, zawsze sobie radził – uprzedził odpowiedź Małpa. Zostały im ostatnie drzwi. Za nimi znajdował się już cel ich podróży. Nagle skupienie żołnierzy przerwał Snap.
– Stęskniliście się? Mamy mały problem z pogodą. Na dworze rozpętała się ogromna śnieżyca, więc słuchajcie uważnie. Plany pomieszczenia znacie. Dostrzegam, co najmniej 5 wrogów. Jeden z nich znajduje się przy komputerze, drugi na lewo od Was. Trzeci…..tszzzzzz jest…szzz…
Radio umarło.
Musieli działać szybko, lecz niestety nie znali ilości przeciwników ani ich uzbrojenia. Bartolus rozkazał przeładowanie i sprawdzenie broni. Następnie przystąpił do planowania taktyki. Pomimo, że pomieszczenie było olbrzymie, plan wydawał się być prosty. Mieli uważać na kilka elementów. Musieli postępować błyskawicznie i pewnie, ale przy tym bardzo ostrożnie. Znajdowali się na drugim piętrze i jedyna droga do komputera prowadziła metalową kładką. Z każdej strony byliby narażeni na trafienie, ale nie było żadnej alternatywy.
Tymczasem Snapowi udało się włamać do głównego komputera i akcja Czarnych Łap była już zbędna. Usiłował połączyć się z kolegami, niestety pogoda popsuła te zamiary. Gdy Snap spojrzał na Zeciora, on, wiedząc już, o co go zaraz tamten poprosi, zapiął kurtkę i złapał za broń. Przeżegnał się i zniknął za drzwiami.
Przedzierając się przez niemalże poziomo padający śnieg, dotarł do północnego wejścia. Otworzył drzwi i nerwowo wymachując bronią wbiegł do środka. Rozejrzał się wokół. Koło niego znajdowało się pełno rur a z podłogi wydobywała się para. Co chwilę było słychać jakiś stuk, pisk. Obleciał go strach. Szybszym krokiem przemierzył korytarz i złapał za klamkę. Gdy otworzył drzwi do pomieszczenia, zamarł ze strachu. Przeciwnik słysząc stuki, zaczaił się na niego i zaraz po tym, gdy uchylił drzwi ujrzał połyskujące AK47 wycelowane w swoją głowę. Padł strzał. Zecior, stojący z zaciśniętymi oczami i zębami, zaczął ręką po omacku wyszukiwać kul. Nagle terrorysta, który jeszcze przed sekundą mierzył do niego z broni, padł martwy na ziemię. Gdy otworzył oczy, ujrzał Jotema.
– Czyżby tyłek Ci zmarzł i postanowiłeś przyłączyć się do zabawy? – odezwał się ironicznym głosem Jotem do roztrzęsionego kolegi.
– Dzięki… – z trudem wykrzesał z siebie Zecior.
W toalecie zakończyła się narada.
– Na trzy… – szepnął Bartolus wyjmując granat dymny. Nagle padł pojedynczy strzał, gdzieś w środku pomieszczenia. Dugena, wykorzystując swoje potężne gabaryty, jednym uderzeniem nogi wyrwał blaszane drzwi z zawiasów, które odbijając się od barierki, poszybowały na sam dół. Za nimi wleciał granat dymny i Czarne Łapy. Dugena z miną przypominającą bardziej minę Rambo niż jego samego zszedł nieco w dół po schodach i rozpoczął strzelanie ze swojej kosiarki. Samo noszenie m249 nie było rzeczą łatwą, gdyż broń ważyła ponad 10 kilogramów, a co dopiero mówić o strzelaniu. Dugena, prowadząc ogień zaporowy, czuł tylko jak waga ta maleje razem z liczbą kul z każdą sekundą.
Małpa i Bartolus pobiegli w kierunku komputera.
– Ładuje! – wykrzyknął Dugena, nakazując tym samym wsparcie go przez kolegów. Nagle, pomiędzy szparami w stopniach stalowych schodów, zaczęły przelatywać kule. Tego, jednego aspektu nie wzięli pod uwagę.
– Lecisz! Lecisz! Lecisz! – wykrzyczał Bartolus. Pobiegli strzelając w kierunku komputera. W całym zadymionym pomieszczeniu widać było już tylko smugi pocisków przecinające powietrze.
– Czysto! – rozległ się krzyk, po czym Bartolus z kolegami przystąpili do zabezpieczenia pokoju z komputerem. Niespodziewanie z tuneli znajdujących się na samym dole pomieszczenia, wybiegło kilkunastu terrorystów. Rozpętało się prawdziwe piekło. Czarne Łapy nie miały aż tyle amunicji, aby stawić im czoła, ale też nie było żadnego innego wyjścia. Zabarykadowali się w środku i prowadzili ostrzał spoza powybijanych szyb.
Przeciwnik podchodził coraz bliżej. Bartolus w myślach modlił się o cud. Miał nadzieję, że skoro tyle razy udało mu się uniknąć kul, czy nawet śmierci, Bóg pomoże mu i tym razem. Nieoczekiwanie od strony północnego wejścia wbiegł Jotem z Zeciorem, strzelając do wszystkiego, co się rusza. Dugena zadziwiony zaprzestaniem ostrzału przez wroga, wstał, wybił kolbą resztę szyby i rozpoczął strzelanie do nielicznych ocalałych agresorów. Za nim, jak swojego rodzaju „dzika banda” postąpiła reszta ekipy.
Bartolusowi udało się wymodlić cud, lecz następnym razem powinien lepiej sprecyzować swoje błagania, gdyż z powodu braku łączności wybawcy zaczęli strzelać i do nich.
– Jotem Kretynie!!! -odezwał się głos Bartolusa leżącego pod stołem.
– Ups – powiedział pod nosem, wchodząc do pomieszczenia Jotem.
Bartolus zasiadł przy komputerze i zaczął poszukiwać upragnionych danych.
– Czyżbym zapomniał Wam powiedzieć, że już nie trzeba, bo Snap sobie poradził? – powiedział lekko zmieszany Zecior. Zdenerwowany Dugena już chciał wyłączyć Zeciorem komputer, lecz jego zamiary przerwał Małpa, który spostrzegł zwłoki leżące w rogu. Małpa podszedł do zwłok i drapiąc się w lekko zarośniętą brodę, przystąpił do oględzin.
– Biedna ochrona, nie miała szans. Taką kamizelkę mogą przebić naboje robione specjalnie na zamówienie…
Jotem przykucnął i wtrącił się
– Tak, z broni typu AK72SU… Pamiętacie może, jak udaliśmy się na misję do Kabulu? Z identycznej broni zginęła Gosia…
Po chwili w radiu rozległ się straszny szum, spośród którego usiłował się wydobyć głos Snapa „ Ucie……….kajcie….”.Niestety ponownie łączność się urwała. Niespodziewanie rozległ się potężny wybuch. Podbiegli do okien i wycelowali broń w kierunku zadymionej dziury w ścianie. Nagle przez otwór w niej wbiegło kilkunastu ubranych na czarno wrogów. Jotem dał krótki ale wyraźny sygnał do odwrotu.
Pod osłoną Dugeny, sprintem pokonali metry dzielące ich do wejścia, w którym jeszcze niedawno obmyślali plan uderzenia. Zbiegli szybko po schodach i udali się w kierunku recepcji. Gdy wypadli na zewnątrz, zobaczyli rozbłysk strzałów, lecz trudno było im cokolwiek zidentyfikować. Potężne zaspy i wiatr skutecznie utrudniały odwrót. Nagle usłyszeli charakterystyczny dźwięk karabinu Snapa. Miał kłopoty. Zecior pozostawił go zupełnie bez ochrony. Żołnierze nie mieli czasu się zastanawiać. Jotem poprosił Dugenę o osłonę i z resztą żołnierzy pobiegł wzdłuż ściany w kierunku tajemniczych błysków. Dugena rzucił się na ziemię i w pełni skoncentrowany, rozpoczął ostrzał zaporowy. Całe szczęście, zdążyli. Snap nie wytrzymałby dłużej zmasowanego ataku przeciwnika. Rozległo się jeszcze kilkanaście strzałów i Snap mógł się już cieszyć widokiem kolegów.
Musieli uciekać. Jotem pomógł wstać Snapowi i gdy już chcieli skierować się do swoich Hummerów, pojawił się problem.
– Gdzie jest Dugena? – spytał Snap.
– Dugena..! – ryknął Bartolus, spostrzegłszy Dugenę leżącego w zabarwionym kolorem krwi śniegu. Bez chwili zastanowienia pobiegł w jego kierunku. – Dugena…!!!- wykrzyknął. Jednak całe przerażenie ustąpiło, gdy zobaczył lekko draśniętą nogę Dugeny, a plama wokół okazała się być tylko rozlanym „rozgrzewaczem”.
– No, co…? – powiedział Dugena tak, jakby nic się nie stało. Nagle zaspy wokół nich poprzecinały kule. Bartolus, nie myśląc ani chwili, wziął Dugenę na plecy i pod podwójnym ciężarem, zarówno ostrzału jak i Dugeny, pobiegł skulony do swoich towarzyszy. Zecior wycelował broń w miejsce, skąd dostrzegał rozbłyski, lecz już po chwili usłyszał znienawidzony przez wszystkich żołnierzy dźwięk.
– Klik!, Klik! – oznaczał on, że ponownie zacięła się broń, albo skończyła się amunicja. Aktualnie, ta druga opcja stanowiła dla nich wyrok, nie mieli już zapasów. Jotem nakazał reszcie żołnierzy natychmiast udać się do pojazdów i przygotować do bezzwłocznego opuszczenia rafinerii. Sam wyciągnął z ładownicy ostatni nabój do swojego granatnika. Przymierzył chwilę i oddał strzał. Sekundę później strzały ucichły i teraz on także mógł udać się do Hammerów. W biegu wskoczył do samochodu i pod ostrzałem wyjechali z terenu rafinerii.
24 Grudnia 06.00 – Ciężki odpoczynek
Z analizy danych, które udało im się wykraść z rafinerii, wszystko wskazywało na to, że Szczepiego porwali terroryści z grupy Hellsing. Byli to dokładnie ci sami ludzie, którzy przyczynili się do śmierci Gosi. Ślady wskazywały na to, że Szczepi przebywa aktualnie w szpitalu w Iraku. Obiekt ten położony jest na neutralnym terenie znajdującym się pomiędzy walczącą koalicyjną Armią Stanów Zjednoczonych a Iracką rebelią. Kilkanaście dni wcześniej działania wojenne z powodu dużych strat w cywilach zostały przeniesione poza miasto. Czarne Łapy będą musiały bardzo uważać nie tylko na lokalną społeczność, ale także na wojska koalicji, gdyż działając potajemnie, narażają siebie na ostrzał od sojuszników.
Snap skontaktował się z Dookim, który obiecał załatwić transport i wsparcie tam na miejscu. Zostało im się już tylko przygotować i oczekiwać na odlot. Jotem, pamiętając o swoich bliskich, wstąpił na chwilę do domu, zostawił karteczkę dla ukochanej i cichutko wsunął prezenty pod choinkę. Przed samym wyjściem, uśmiechnął się jeszcze. Przypomniał sobie, jak rok temu, przebrany za Świętego Mikołaja, skradał się do domu, żeby podarować prezent swojemu synkowi. Tym razem także się skradał, tylko w nieco innym stroju…
Następna część opowiadania już wkrótce!
Śledź na bieżąco bloga dzięki Facebook. Polub stronę: